Inger Marie po raz trzeci

Radio RAM | Utworzono: 20.04.2009, 09:40 | Zmodyfikowano: 22.04.2009, 09:08
A|A|A

Inger Marie Gundersen pochodzi z miasta Arendal w Norwegii. Świat zachwycił się nią w 2004 roku, kiedy wydała swój debiutancki album „Make this moment". I nie można się temu dziwić, gdyż jej interpretacje standardów i hipnotyzujący głos zachwycają słuchaczy wrażliwych, szukających w muzyce czegoś więcej , niż wygładzonych fraz , czy mdłych aranżacji. A niestety takie coraz częściej serwują nam wokalistki, które z biegiem lat po prostu nie mają pomysłu na siebie. Najlepszym przykładem mogą być tu choćby ostatnie dokonania Norah Jones.

Tymczasem głos Inger przyciąga i hipnotyzuje, nie brak mu pewnej szorstkości, którą otacza jednak fala ciepłej , niezobowiązującej nutki melancholii. Słychać w nim bagaż życiowych doświadczeń i może dlatego chcemy zatrzymać go w sobie? Momentami przypomina Dianę Krall, innym razem K.d. Lang. A wokół  harmonia i wyczucie, oszczędne brzmienie instrumentów: fortepian, bas, saksofon, gitara, delikatna perkusja......Czy trzeba więcej?

Zanim jednak ta sympatyczna blondynka zdobyła popularność, poświęciła muzyce dwadzieścia pięć lat życia, będąc aktywną w różnych zespołach lokalnych scen od rocka począwszy , na jazzie skończywszy. Założyła własny kwintet „My favourite strings", w którym na gitarze grał Tom Lund- jeden z najlepszych norweskich instrumentalistów, założyciel słynnego w tym kraju „Trio de Janeiro".

Gdy nastał rok 2004 , artystka podjęła decyzję o nagraniu własnej płyty. I był to odpowiedni czas. Jej możliwości wokalne okazały się zdumiewające. Umiejętność stopniowania napięcia to dziś w muzyce jazzowej rzadkość, a Inger Marie Gundersen nauczyła się operować głosem i panować nad nim w taki sposób, żę jej pierwszy producent, znany w środowisku muzyk i artysta Lars Martin Myhre, gdy usłyszał ją w studiu, nie mógł się nadziwić i stał długo z otwartą buzią , słuchając kogoś, kto nie potrzebował już specjalnych wskazówek, jak należy wydobywać dźwięk, by osiągnąć zamierzony efekt.

Debiutancki album „Make this moment" okazał się strzałem w dziesiątkę. Nagrania podobały się w Norwegii, lecz z czasem do interpretacji znanych miłosnych tematów „Always on my mind" (Elvis Presley), czy „Will You still love me tomorrow" (Carole King), zaczęli chętnie sięgać słuchacze z innych krajów, przede wszystkim zaś muzyka i jej głos spodobały się odbiorcom azjatyckim. O ile na początku sprzedaż krążka plasowała się w setkach egzemplarzy, potem produkcja wzrosła do tysięcy , a w najbliższym czasie ta ilość płyt na rynku na pewno się nie zmniejszy. Sklepy muzyczne musiały dostarczyć spragnionym delikatnego , nienachalnego brzmienia melomanom z Japonii, Korei, Filipin album , który zapewnił Inger status gwiazdy. Była zapraszana na koncerty, gdzie gromadziły się tłumy wielbicieli. Firmy fonograficzne wykupiły licencję i zaczęły promować wydawnictwo na lokalnych rynkach.

Kolejne lata to szczęśliwy okres dla artystki. Koncertowała na świecie, odwiedzając również w 2006 roku Polskę, gdzie wystąpiła w ramach „Ladies Jazz Festiwal" w Gdyni. Ciepło przyjmowana i spełniona wokalistka z dorosłym synem u swego boku, bo i on poszedł w ślady mamy. Zakochał się w muzyce i postanowił okraszać saksofonowymi solówkami jej albumy. A trzeba przyznać ,że Oivind G. Stomer ma do tego talent.  Inger natomiast z wiarą i przekonaniem czarowała publiczność, śpiewając znane melodie „Blame it on my youth" , czy słynne beatlesowskie „Fool on the hill" genialnie połączone z tematem „Nature boy" i czyniła to w tak oryginalny sposób, że nie sposób było oderwać ucha od muzyki.

Zachęcona sukcesem w 2006 roku wydała swój kolejny album „By myself". Znów zafundowała nam oszczędne aranżacje i przypomniała o nieśmiertelnych songach , jak choćby „If You go away" Jaques'a Brell'a , „Don't explain" z repertuaru Billie Hiloday, czy fantastyczne „One" U2, które nota bene znalazło się również na naszej składance „RAM Cafe 2". Do współpracy zaangażowała znanego duńskiego producenta Sorena Sigumfeldta, zaprosiła także szwedzkiego wiruoza gitary Ulfa Wakeniusa, na trąbce zagrał Gunnar Halle, a na gitarze elektrycznej Niclas Knudsen.  Artystka wydała krążek w barwach własnej wytwórni fonograficznej „Kultur & spetakkel" i mam nieodparte wrażenie, że znów osiągnęła sukces.

Na rynku fonograficznym ukazuje się trzeci album Inger Marie Gundersen zatytułowany „My Heart Would Have A Reason". Kolejny raz mamy do czynienia z urzekającymi interpretacjami piosenek, które znamy od tylu lat, a Inger Marie już zapowiada na maj trasę po Korei i Tajlandii, gdzie jest po prsotu uwielbiana. Znów towarzyszą jej na tym albumie wyśmienici muzycy. Przy fortepianie Oscar Jansen, na basie zagrał Ole Kristian Kvamme, na perkusji Tom Rudi Torjussen, Oivind G. Stomer na saksofonach, Mathias Eick na trąbce, a na gitarach Georg Wadenius. Zapowiada się wiosenna uczta muzyczna w gronie sprawdzonych przyjaciół.

 

01 Some Things Never Change

02 I Can See Clearly Now

03 That´s All

04 Something

05 The Road From Yesterday

06 Last First Kiss

07 The First Time I Ever Saw Your Face

08 I Only Want To Be With You

09 Turn Your Lights Down Low

10 Why Should I Cry For You

11 Even When

 

INGER MARIE- „My Heart Would Have A Reason"

Stunt Records 2009

 

REKLAMA